16.03.2009

Thomas Urban o niezrozumieniu (dla) Niemców

Czytam często (i chętnie) korespondencje Thomasa Urbana (nie mylić z Jerzym!) z Polski i o Polsce dla mediów niemieckich. Ciekawa to postać - urodzony w 1954 w "de-de-erze", znalazł się z rodzicami w 1955 r. w RFN. Studiował m. in. slawistykę, szmat czasu spędził w krajach bloku wschodniego. Od 1988 r. (z przerwami) jest korespondentem "Süddeutsche Zeitung" w Warszawie, w Polsce też znalazł żonę. Często nie zgadzam się z jego przekonaniami i poglądami, niemniej jednak nie sposób odmówić mu wnikliwego, choć bardzo subiektywnego (niemieckiego) spojrzenia na Polskę, z uwzględnieniem stosunków polsko-niemieckich, szczególnie tych międzyludzkich (nie zaś politycznych). W gazecie "Polska-Times" ukazał się jego tekst "Psychoza, która dzieli", w którym Urban kilka rzeczy prostuje, a kilka "nagina" - jego publicystyczne prawo. Mimo to artykuł wart jest lektury, nawet, jeśli kilka razy podniósł mi ciśnienie... nawet bardzo znacznie.
Psychoza, która dzieli
Niemcy nie rozumieją, dlaczego w Polsce projekt dokumentacji wypędzeń wywołał tak gwałtowne protesty. Polskie obawy, że doprowadzi do zafałszowania historii, są nieuzasadnione. Pokaże to wkrótce wystawa berlińskiej fundacji. Moi rodzice pochodzą z miasta Wrocławia (Breslau). Ojciec przed wojną należał do grupy młodzieży katolickiej, której członkowie mimo zakazu władz nazistowskich nadal spotykali się potajemnie. Gestapo aresztowało wielu z nich, w tym mojego ojca. Kilku członków tej grupy trafiło potem do obozu koncentracyjnego i tam zginęło. (O tej grupie przypomina dwujęzyczna tablica w kościele św. Ignacego Loyoli we Wrocławiu). Również rodzina matki trzymała się z dala od nazizmu. Jej ojciec był aktywnym członkiem katolickiego ruchu świeckich i stracił w roku 1933 swoje stanowisko w zarządzie miasta. W roku 1945 mój ojciec jako żołnierz dostał się do niewoli, na szczęście amerykańskiej. Ponieważ nie był członkiem partii, po kilku tygodniach mógł wrócić do domu. Tylko pytanie - dokąd? Drogę przez Odrę zagradzali polscy żołnierze. W końcu znalazł pracę w kopalni w sowieckiej strefie okupacyjnej w Saksonii. Ponieważ jako zaangażowany członek parafii katolickiej był "politycznie niepewny", nie mógł studiować, był też aresztowany przez Stasi. Mój ojciec potem często mówił o wojnie, od pierwszego do ostatniego dnia był żołnierzem w artylerii. Był też w Polsce we wrześniu roku 1939. Uczestnictwo w przestępczej wojnie pozostało dla niego wielką traumą na całe życie. Moja matka razem ze swoimi bliskimi latem 1945 roku opuściła Dolny Śląsk w bydlęcym wagonie. Od niej jako dziecko słyszałem nieraz gorzkie słowa o Polakach. Jednak moi rodzice ostatecznie pogodzili się ze swoim losem. Zrozumieli, że Niemcy muszą zapłacić cenę za wojnę, którą rozpętało nazistowskie kierownictwo, za wojnę, która przyniosła bezmiar cierpienia na całą Europę. Rodzice znaleźli oparcie w swojej wierze. A niemieckie kościoły katolicki i ewangelicki, nawet jeśli po wielu latach milczenia, uznały to za swoje zadanie, żeby pomóc ludziom przyjąć swój los. Oczywiście wypędzeni odnosili drugą połowę słynnych słów biskupów polskich z roku 1965 do siebie: "Przebaczamy i prosimy o wybaczenie!" Rzeczywiście polscy biskupi w liście do biskupów niemieckich pisali wprost o "niemieckich wypędzonych". Z dawnych niemieckich mieszkańców ziem na wschód od Odry i Nysy żyją dziś tylko ci, którzy wtedy byli dziećmi. Większość z nich szuka na koniec swego życia wewnętrznego pokoju. I należy do tego również pojednanie z Polską. Nie rozumieją, dlaczego w Polsce projekt dokumentacji wypędzeń wywołał tak gwałtowne wzburzenie. Również większość niemieckich polityków i publicystów uważa protesty z Polski za nieuzasadnione. Fundacja, która ma upamiętnić los wypędzonych, ma pomóc tym ostatnim przedstawicielom pokolenia wojennego, którzy należą do wielkich przegranych, godnie odejść do historii. Projekt ten popierany jest także przez niemiecki Kościół katolicki. Nie czyniłyby tego, gdyby był zdania, że ma on charakter antypolski i konfrontacyjny. Czy inaczej papież Benedykt XVI przesłałby pozdrowienie i błogosławieństwo związkowi wypędzonych z okazji Dnia Ojczyzny? To samo zrobił już wcześniej Jan Paweł II. Pierwotna koncepcja była też szansą dla Polaków, by pokazać los polskich wypędzonych. Ponieważ większość Niemców nie wie, że wypędzenia były także narzędziem terroru okupacyjnego, że również miliony Polaków zostały wypędzone i wysiedlone z Kraju Warty, z Zamojszczyzny, po Powstaniu Warszawskim, z Kresów. Ale Warszawa nie skorzystała z oferty zorganizowania stałej wystawy w samym centrum Berlina, która pokazałaby cierpienie Polaków pod okupacją niemiecką oraz podczas tak zwanej repatriacji. Gwałtowność polskich protestów przeciwko centrum budzi wśród Niemców zdziwienie i opór, skoro podstawowy argument polski brzmi: "Kat prezentuje się jako ofiara!". Ten argument budzi rozgoryczenie u wypędzonych, ponieważ byli to przecież starcy, kobiety i dzieci, a nie nazistowscy sprawcy. I oburza ich, ponieważ kategoria kolektywnej winy jest do głębi niechrześcijańska. W tym kontekście stawia się pytanie, czy Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych (BdV), może być pociągnięta do odpowiedzialności za to, że urodziła się jako dziecko niemieckiego żołnierza okupanta w Polsce? Odpowiedź brzmi, że nie. Ale również oczywisty jest fakt, że ona jako "fałszywa wypędzona" jest mniej wiarogodna jako przewodnicząca tego związku. Jednak organizacja ta według swojego statutu reprezentuje też uciekinierów wojennych. A ona jako dziecko tułała się razem z matką i siostrą przez parę lat od jednego obozu dla uciekinierów do drugiego. Czy polskie obawy, że upamiętnianie losu byłych mieszkańców ziem na wschód od Odry i Nysy fałszuje historię, są uzasadnione? Sądzę, że nie. Nikt nie kwestionuje w Niemczech, abstrahując od skrajnych ugrupowań prawicowo-ekstremistycznych, że w sumie niemieccy okupanci wyrządzili Polakom po wielokroć większą krzywdę. Nie ma poważnych polityków i publicystów, którzy negowaliby związek pomiędzy terrorem okupacji niemieckiej a wypędzeniem Niemców po wojnie. Jako przykład niech posłuży tytuł telewizyjnego serialu, który obejrzało ponad 10 milionów Niemców. Nazywa się on po prostu: "Wypędzeni". Jego podtytuł brzmi bardzo wymownie: "Ostatnie ofiary Hitlera" - a nie, jak to brzmiało kiedyś, ofiary Polaków, Czechów, Rosjan. Również Erika Steinbach nie neguje tego oczywistego wniosku, mówi wprost: "Tak, wypędzeni byli ofiarami polityki Hitlera". Mało tego: zorganizowała w 2006 roku wystawę "Przymusowe drogi", która pokazywała również cierpienia wypędzonych polskich. Ciekawe były komentarze mediów niemieckich: podkreślały, że wystawa wyjaśnia niemieckim wypędzonym, że inne narody miały taki sam albo nawet cięższy los, na przykład Polacy deportowani na Syberię. Więc wystawa ta mitygowała nastroje w środowisku wypędzonych, czego prasa polska w ogóle nie zauważyła. W takim samym duchu pięć lat temu Steinbach zorganizowała konferencję o Powstaniu Warszawskim, które skończyło się nie tylko zniszczeniem miasta włącznie z kościołami, pałacami, bibliotekami, muzeami, teatrami, ale też wypędzeniem ludności. Wtedy profesor Władysław Bartoszewski ostro protestował przeciw tej konferencji: "Precz od Powstania Warszawskiego, ono jest święte dla Polaków." W Niemczech mało kto rozumiał ten protest. Skoro brutalne stłumienie powstania, związane z masowymi mordami ludności cywilnej, też jest kartą historii niemieckiej, jedną z najczarniejszych. Dlatego, tak argumentowano, stało się dobrze, że akurat Związek Wypędzonych, który przez dziesięciolecia oskarżał Polskę, teraz zajmuje się tragicznym losem Polaków pod okupacją. Politycy niemieccy argumentowali, że empatia jest psychologicznym warunkiem rezygnacji z roszczeń. Erika Steinbach powiedziała po tej konferencji: "Nie wolno nam domagać się od Polaków odszkodowań, bo byli oni ofiarami agresji niemieckiej." Nigdzie nie widziałem w prasie polskiej tego cytatu. Za to powtarza się ciągle, że chciała ona uzależnić przystąpienie Polski do Unii Europejskiej od uregulowania kwestii odszkodowań za mienie poniemieckie. W 1999 roku sam profesor Bartoszewski powiedział, że niczego nie trzeba się bać, bo chodzi ewidentnie o czystą retorykę skierowaną do betonu we własnych szeregach BdV. I faktycznie niedługo potem zaczęła ona walkę z Powiernictwem Pruskim, które żąda odszkodowań od Polski. Sądzę, że izolacja polityczna rewizjonistów w BdV przez Steinbach, która zresztą w Bundestagu głosowała za przyjęciem Polski do Unii, leży jak najbardziej w interesie Polaków. W polskich mediach powtarza się też, że w 1991 roku głosowała ona przeciw polsko - niemieckiemu traktatowi granicznemu. To prawda, ale jest również faktem, że BdV dwa lata później przestało kwestionować granicę. Rodzi się pytanie, dlaczego większość polskich publicystów długo nie chciała zauważyć tych fundamentalnych zmian w BdV. Dlaczego prowadzili tę debatę, jak gdyby chodziło o walkę o przetrwanie narodu? W krajach sąsiedzkich, nie tylko w Niemczech, prawie nikt nie rozumie, dlaczego Steinbach stała się wrogiem numer jeden. Czy argumenty, że jest córką podoficera w okupowanej Polsce, a dodatkowo często wyraża się niezbyt dyplomatycznie, mogą tłumaczyć reakcje w Polsce, które korespondent "New York Timesa" opisał jako histeryczne? Została ona zniesławiona w Polsce w sposób, który jest unikalny w europejskich krajach demokratycznych. Obserwatorzy zagraniczni pytają, dlaczego polskie społeczeństwo potrzebuje takiego monstrum, w jakie została ona przerobiona. Na to jednak społeczeństwo polskie samo musi znaleźć odpowiedź. Niewątpliwie emocje strony polskiej są w dużej mierze rezultatem fałszywych przesłanek i braku informacji. Psychoza steinbachiensis, jak to nazwał pewien profesor i poseł krakowski, jest więc też wskaźnikiem głębokiego kryzysu mediów polskich. W tym kontekście chciałbym tylko podkreślić, że obrona honoru ojczyzny i dyskredytowanie przedstawicieli innych poglądów w debacie historycznej na pewno nie należą do zadań dziennikarza w społeczeństwie demokratycznym. Podstawą debaty mogą być tylko rzetelne przedstawienie faktów oraz ich analiza i komentowanie. Co gorsza, polskie emocje - i to w oczach Polaków jest gorzkie i niesprawiedliwe - są chyba przez większość Niemców widziane jako wyraz nieczystego sumienia Polaków. Wysuwa się pod ich adresem podejrzenie, że z jednej strony nie chcą uznać wysiłków Niemców o rozliczenie z przeszłością, a z drugiej chcą przemilczeć mroczne rozdziały własnej historii. Ponieważ wypędzenie z całą swoją brutalnością miało po prostu miejsce. Podsumowując przebieg konfrontacji politycznej ostatnich tygodni, trzeba niestety powiedzieć: sposób, w który przedstawiciele Warszawy walczyli o odsunięcie Eriki Steinbach z rady berlińskiej fundacji "Ucieczki, Wypędzenie, Pojednanie", nie został uznany przez media i władze niemieckie. Profesor Bartoszewski, od wielu lat szanowany i lubiany przez Niemców, był ostro krytykowany za niewłaściwe słownictwo wobec Eriki Steinbach nie tylko przez największe gazety, ale też przez przewodniczącego Bundestagu chadeka Norberta Lammerta, wielkiego przyjaciela Polski, oraz rzecznika rządu. Korespondenci i dyplomaci zagraniczni w Warszawie odebrali jako rzecz całkiem groteskową fakt, że prezydent i rząd kraju liczącego prawie 40 milionów mieszkańców prowadzą ostrą walkę o obsadę jednego miejsca w trzeciorzędnym gremium w kraju sąsiedzkim. Jak wyjść z tej sytuacji? Nie ma w tej sprawie dużego pola manewru. Czekać i zobaczyć, jak rozwinie się stała wystawa fundacji berlińskiej. Mogę się założyć, że nie będzie zawierała żadnego elementu antypolskiego. I tak miało być od samego początku. Więc cały spór, który niestety rzucił cień na reputację Polski w Niemczech, był zupełnie niepotrzebny.
Nie zgadzam się z "tezami" Urbana z powyższego tekstu, liczne z nich są po prostu trudne do strawienia dla mnie, mieszkańca Dolnego Śląska. Dla równowagi przypomnę, co powiedział o T. Urbanie jego niemiecki kolega po piórze: "Kreowanie się na dyżurnego niemieckiego męczennika w Polsce z siedzibą w Konstancinie jest niepoważne. Standardy dobrego dziennikarstwa są ponadnarodowe. Łamanie ich zdarza się w każdym kraju. Przez niemieckich dziennikarzy też".
Odpowiedzią z "prawej strony" na przemyślenia Thomasa jest także wpis pt. "Thomas Urban psychiatryzuje krytyków swojego systemu". Polecam lekturę wszystkich tekstów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Flagi

free counters